„Suspiria” (1977) – Dario Argento, mistrz kina grozy i gore
Mówiąc o włoskich arcydziełach sztuki filmowej, nie sposób nie wspomnieć Felliniego – on to nauczył nas uwielbiać ów charakterystyczny włoski przepych: sceny pełne ekspansywnej gestykulacji, wysmakowane kompozycyjnie kadry, historie opowiedziane symbolicznym językiem kamery i naturalnością kreacji aktorskich. Inny włoski mistrz kina, Dario Argento, w dużej mierze wpisuje się w tę charakterystyczną estetykę – ze śmiałością typową dla Włochów, częstuje widzów kuszącą do granic obłędu, zachwycającą mieszaniną naturalizmu i teatralności. Ten niezwykły konglomerat dwu sprzecznych środków stylistycznych (naturalizm a teatralność, czyli intencjonalne przerysowanie, obecne tak w grze aktorów, jak i w scenografii) karmi oczy doskonałą feerią kolorów, zaś myśli – wsysa w fabularną opowieść opartą na tajemnicy, a także na walorach surrealnych akcentów humorystycznych.
„Suspiria”, film grozy w reżyserii Argento, będącego jednocześnie współautorem scenariusza, w polskim przekładzie tytułu znany jako „Odgłosy”, to ikonowe dzieło gatunku, jakim jest gore. W licznych serwisach filmowych dzieło to przypisywane jest do gatunku horror, ale to przyporządkowanie niestety może mylnie kierunkować widza. Trzeba koniecznie podkreślić, że hasła takie jak gore, groza i horror, w autorskim wydaniu Argento nabierają szerokiej palety innych właściwości, wyrywając „Suspirię” z oczywistej ciasnej szuflady. „Suspiria”, innymi słowy, wykracza poza ramy wymienionych gatunków, i ląduje na szlachetnej półce dzieł wybitnych, ponadczasowych, które dziś niezbędnie interpretować pozostaje jako tzw.: klasyki (tj.: dzieła stanowiące punkt odniesienia dla innych dzieł pokrewnych, uchodzące za matrycę, za prekursorski rzutnik – przyp.: J.K.).
„Suspirię” Argento zrealizował w 1977 roku, w związku z czym, oglądając ten film dzisiaj, na pewno odbierzemy pewną anachroniczność – wiele scen typowo makabrycznych, przerażających w założeniu, dziś nie wywoła w nas strachu. Ale najcenniejszą zaletą tego filmu jest, że nawet po upływie 40 lat – ta wyraźna anachroniczność ani trochę w odbiorze nie wadzi. Nieprzeciętny, bezkonkurencyjny nastrój – niepokoju, unoszącego się w powietrzu niebezpieczeństwa i zapachu czającej się za każdą ścianą śmierci – udziela się niewiarygodnie także współczesnej widowni, cudownie omijając przeszkodę w postaci upływu czasu. Mimo braku porażających efektów specjalnych, do jakich zdążyły nas przyzwyczaić nowoczesne produkcje oparte na postępie technologicznym, „Suspiria” bezbłędnie skupia naszą uwagę, pokazując, jak inteligentnie – środkami innymi, niż efekty specjalne – można budować i dawkować napięcie emocjonalne. Napięcie, które sączy się powoli, wzrasta niespiesznie, intryguje i gęstnieje, utrzymując widza w koncentracji aż do napisów końcowych. Jakimi środkami – innymi niż efekty specjalne – można uzyskać tak znakomity wynik?
Po pierwsze – plastyczna, barwna strona filmu. Każdy – dosłownie każdy, bez wyjątku! – kadr „Suspirii”, to właściwie odrębne, suwerenne dzieło plastyczne, mimo iż poszczególne kadry składają się na spójną, pięknie wypełnioną całość. Każdy kadr stanowi samodzielny obraz, malunek. Idealna, malarsko-fotograficzna kompozycja każdego kadru, choćby trwał on parę sekund. Idealne zestawienie kolorów – nasyconych, silnych, z akcentem na malinową czerwień krwi i wina, które Argento łączy z wysublimowanym chłodem barw kontrastowych – tworzą absolutnie unikalną poezję obrazu. Owa „malinowa” krew ukazana na ekranie – jak na gore przystało – ocieka sowicie, w stylu zdecydowanie przesadzonym, lecz ta przesada została użyta przez Argento w stu procentach świadomie, intencjonalnie. Historia toczy się w wyrafinowanych, gustownych, monumentalnych, lecz również baśniowo przestylizowanych, murach ekskluzywnej, wiedeńskiej szkoły baletowej dla młodych dziewcząt – przyszłych tancerek. Sam ów budynek, wraz ze swymi przepastnymi wnętrzami, zapierającymi swą przekoloryzowaną powłoką dech w piersiach, wzbudza niepokój i pełen zachwyt zarazem. Pierwsze sceny „Suspirii”, rozegrane w zacinającej, soczystej ulewie deszczowej, stanowią iście szekspirowską zapowiedź, iż w dalszym przebiegu fabuły doświadczymy rzeczy okrutnych, ale i abstrakcyjnych. Obsceniczna, wyszukana obsługa szkoły – od kucharek, przez niewidomego pianistę i opóźnionego w rozwoju rumuńskiego służącego, po stylową, irytującą damę-wicedyrektor – potęguje wszechobecny, plastyczny przepych, stanowiąc absurdalny kontrapunkt wobec głównej bohaterki, eterycznej, chudej, naiwnej, delikatnej i ślicznej. Wszystkie te elementy – i wystrój, i kostiumy, i twarze, i sylwetki wszelkich postaci – współgrają ze sobą perfekcyjnie, bez żadnej, choćby znikomej nuty fałszu czy omyłki. Oglądając ten arcywybitny popis reżyserii i cudnie obsadzonych, dobranych aktorów, trzeba niezbędnie podkreślić mistrzostwo zdjęć.
Po drugie – wzorcowa, europejska, oszałamiająca praca kamery i atrakcyjny montaż, które celująco oddają pomysłowość i mądrość Argento. Reżyser świetnie wie, że potwór jest najstraszniejszy, kiedy go nie widać, więc tajemnicę podtrzymuje skutecznie przez całość spektaklu. Cudowna praca kamery objawia nam kolejno – okrojone, drobne skrawki tajemnicy, ofiary giną w sposób surrealistyczny, kompletnie atypowy. Argento nie ujawnia, kto morduje i dlaczego, nie epatuje zmyślnym potworem – zobaczymy wprawdzie twardy, zimny nóż, który zadaje śmiertelne rany (zobaczymy z bardzo bliska, właśnie dzięki pięknie, mądrze obmyślonemu montażowi), zobaczymy nawet i ramię mordercy, ale aż do finału wcale nie będziemy pewni, kto zabija, czy to człowiek, czy zupełnie inna istota.
Po trzecie – muzyka! Autorem muzyki do „Suspirii” jest włoski zespół, Goblin, lubujący się w rocku progresywnym, który to zespół wiele razy współpracował z Argento, ilustrując swoją szalenie oryginalną, zamaszystą, drażniącą, ekscytującą muzyką nie jeden film tego wyjątkowego reżysera. Wieść niesie, że Argento towarzyszył wspaniałym Goblinom w komponowaniu muzyki właśnie do „Suspirii”, inspirując muzyków – bowiem znany z bycia perfekcjonistą, zwykł dbać o każdy, najbardziej niewinny szczegół, składający się na jego ruchome obrazy. Rezultat tejże współpracy Goblinów z Argento zaowocował utworami dla „Suspirii”, na najwyższym poziomie, kreując dźwięki pełne przestrzeni, złowieszczego szeptu i instrumentalnego krzyku, dźwięki nasiąknięte grozą, oczekiwaniem, szaleństwem i ujmującym wrzaskiem, jak i skradaniem. Co pewien czas – niczym krwisty refren – zatacza krąg wybitna, diaboliczna wokaliza, która jakoby szemrze do naszego ucha, kradnąc nasze zmysły do cna. Plastyczność „Suspirii” w połączeniu z jej muzyką – perfekcjonizm i inteligencja Argento połączona z histeryczną, drapieżną i wirtuozerską kunsztownością Goblinów, staje się widowiskiem hipnotyzującym. Dodajmy w tym miejscu, iż skład zacnych Goblinów lubił się zmieniać, stąd zmierzyłam się z pewną trudnością w ustaleniu składu właściwego dla muzyki „Suspirii”, lecz najprawdopodobniej ówczesny skład zespołu był następujący: Fabio Pignatelli (bas), Massimo Morante (gitara), Agostino Marangolo oraz Claudio Simonetti (klawisze).
Zatem, czy poprzez tę nade pozytywną, ociekającą w zachwyty recenzję – rozumieć należy, że „Suspiria” pozbawiona jest jakiejkolwiek wady czy niedociągnięcia? Wbrew pozorom, to ogromnie trudne pytanie!
O niedociągnięciach rzeczywiście w kontekście „Suspirii” ciężko mówić, jako że Argento, to rasowy perfekcjonista – nawet ignorant w dziedzinie kinematografii nie zaprzeczy genialnemu zadbaniu przez reżysera o dosłownie wszystkie cząstki składające się na dzieło sztuki, jakim jest film. Argento tym samym zadaje kłam popularnym opiniom, że dla filmu najistotniejszy jest scenariusz – za pośrednictwem „Suspirii” udowodnił bowiem, iż praca reżysera, to wytężona, kompleksowa, skomplikowana praca, polegająca na olbrzymiej i wysublimowanej czujności i na konstruktywnym, racjonalnym rozumie. Scenariusz „Suspirii” nie jest niczym złożonym, fabuła ani przez ułamek chwili nie pretenduje do rangi niestereotypowej tajemnicy na miarę „Pikniku pod Wiszącą Skałą”, pomimo czego ręka reżysera uczyniła z prostej historii, opowiedzianej w „Suspirii”, malarsko-literacki bankiet dla umysłu i emocjonalności widza, zanurzony w „schizofrenicznym” i uwodzącym graniu Goblinów. Bądźmy ze sobą szczerzy i powiedzmy otwarcie: faktycznie pewną anachroniczność, w którą dziś niestety opływa „Suspiria”, możnaby uznać za wadę. Ale, jak wspomniano, wada ta rozbija się niczym o mur, o klasyczną wartość filmu, i zostaje przez tę najważniejszą wartość precyzyjnie pokonana. Jeśli więc w „Suspirii” cokolwiek zawiodło, powiedziałabym, że była to… intuicja wybitnego reżysera.
Otóż pierwotnie Argento planował, że bohaterkami „Suspirii” będą dwunastoletnie dziewczynki. Ostatecznie jednak, w wyniku dyskusji z ojcem – producentem filmowym, Salvatore Argento – pozwolił się przekonać, że film obfitujący w sceny gore z udziałem dzieci, mógłby zostać w wielu krajach zakazany. Przypomnijmy, że mówimy tu o latach 70. – sceny przemocy i gore w filmie, tak samo jak sceny erotyczne, spotykały się wówczas z twardym oporem moralnym cenzury świata krytyków sztuki, ale i analogicznym oporem ze strony widowni. Mówimy tu o latach 70. – tych samych, w których Bertolucci zrealizował, również ponadczasowe, dzieło filmowe pt.: „Ostatnie tango w Paryżu”, które po dziś uznawane jest, zresztą słusznie, za twór artystyczny właściwie poetycki, a które w swoim czasie piętnowane było jako niechlubne, pornograficzne, chore, zboczone i niegodne. Dario Argento zatem w roku 1977 – zgodził się z radą ojca, doświadczonego producenta filmowego. I zmienił kluczową formułę wizualną „Suspirii”, decydując, iż uczennicami eleganckiej i przerażającej szkoły baletowej będą – młode, około dwudziestoletnie panienki, a nie dzieci, nie dziewczynki. I w tym miejscu Dario Argento dokonał niedobrego wyboru, w efekcie którego – „Suspiria” traci coś ważnego. Powiedziałabym: coś szlachetnego, skutecznego, może wręcz archetypowego. Prostolinijna, fabuła „Suspirii” zderzona z obrazem nieświadomych wielu aspektów życia dziećmi, podbiłaby nieprzeciętną atmosferę sekretu szkoły, strachu przed personelem, lęku, który dopada od wewnątrz, który – po dziecinnemu właśnie – czai się w ścianach, pod łóżkiem, w szafie, jak zły, ale i poniekąd wyobrażony, potwór. Dziecięce sylwetki spacerujące przez poszczególne kadry w małych baletkach, byłyby intrygująco skontrastowane z malowniczą monumentalnością budynku szkoły, byłyby kompletnie bezbronne, ale przecież także i beztrosko ciekawskie, nieprzewidujące konsekwencji, kruche, byłyby jakże łatwym i smakowitym celem dla oprawcy. Zastąpienie tej pierwotnej wizji dorosłymi dziewczynami, czyni z tychże bohaterek naiwne, by nie rzec – głupie postacie; czyni z nich tępe gąski, truchtające wprost w ramiona złego wilka. Dwunastoletnia dziewczynka o ileż skuteczniej i bardziej uroczo oraz przekonywająco dopełniłaby owej aury, nieopisywalnej słowami, grozy. Dwunastoletnia dziewczynka byłaby wszak esencją uzasadnionej, logicznej niewinności i słodyczy, czyli cech jakże narażonych na czające się w ścianach zło… Jeśli toteż od „Suspirii” można oczekiwać czegokolwiek więcej ponad tym kunsztem i esencjonalnym artyzmem, którymi „Suspiria” de facto jest, to właśnie celniejszej intuicji reżysera, który nie posłuchałby żadnych podszeptów ani odgłosów – który pozostałby wierny pierwotnej swej intuicji. Lecz jak powiedziano: pruderyjne lata 70., plus autorytet ojca, poczyniły swoje; doprawdy ciężko doszukiwać się na tym tle błędu w działaniu samego Dario Argento.
Reasumując, „Suspirię” poleca się wszystkim poszukującym obrazów wysmakowanych, znaczących, których główną siłą pozostaje udzielający się klimat lekkiego surrealizmu i „skrzywionej”, groteskowej baśniowości. Zadowolenia wskutek seansu „Suspirii” nie zaznają wielbiciele „czystego” horroru, łaknący, by dojmująco ich przestraszyć. Obrazy i dźwięki wkradają się do widza pomału i metodycznie, jak choroba, która skrada się podstępnie, jak gorączka, która omamia stopniowo.
Nie trzeba być miłośnikiem poezji, by pokochać „Suspirię”, ale trzeba być wrażliwym na piękno plastyczne, bowiem nawet nieokiełznani członkowie zespołu Goblin – bez wsparcia kadrów „Suspirii”, będą w naszej percepcji jedynie niezrozumiałym chaosem. Odradza się podziwianie „Suspirii” na ekranie laptopa, toż byłoby prawie bluźnierstwo – wymaga się bezspornie technicznej oprawy w postaci konkretnego (dużego) monitora i sprzętu nagłaśniającego, projekcja musi odbyć się w mroku nocy, w towarzystwie kilku świec oraz z użyciem – tylko i wyłącznie czerwonego jak krew! – wina. Obraz musi być wyświetlony na słusznym formacie, a dźwięki muszą popłynąć z normalnych, wolno-stojących głośników – ci z Was, którzy zaopatrzeni są w szlachetne kopułki wysoko-tonowe oraz w subwoofer, dodatkowo są wygrani.
Bądźcie też przygotowani na widok krwi na ekranie: uprzedzam i uczulam, że owa krew rozlewa się specjalnie, jak gdyby została nawodniona (chwilami rozlewa się jak ciecz niby akwarelowa) – jak farba, nie jak gęsty, „zakrzepły” syrop kukurydziany, mający jak najprecyzyjniej imitować krew. Ten estetyczny zabieg dotyczący krwi, jaki zaproponował nam Dario Argento, jest zaplanowany i celowy – to nie nieudolność twórców stoi za nierealistycznie prezentującymi się grubymi strugami krwi, to jest świadomy zamysł plastyczny!
Justyna Karolak